***
Pułkownik Bauer wraz ze swoimi ludźmi spakowali swój sprzęt i zanieśli go do APC. Załadowali wszystkie dostępne luki po czym weszli do środka pojazdu. Właz zamknął się za ostatnią osobą i pojazd zjechał z mostu. Ruszył w stronę kolumny, po chwili zatrzymał się obok MCV. Johansen przyjrzał się raportowi i połączył się z generałem Starkiem.
– Panie generale. Zero zagrożeń. Nie sprawdzaliśmy drugiego mostu bo szkoda na to czasu. Ten, który sprawdziliśmy wytrzyma przejazd, ale według wskazań EVA oraz opinii saperów lepiej, aby jednostki przejeżdżały pojedynczo.
– Dziękuję pułkowniku. Więc ruszamy. Proszę wydać stosowne rozkazy.
– Tak jest – odparł pułkownik i rozłączył się. Przekazał szybko rozkazy dla całego konwoju. Ustalił kolejność po czym wsiadł do własnego APC. Żołnierze obstawiający mosty ustąpili trochę miejsca, aby jednostki mogły przekroczyć rzekę. APC po drugiej stronie również się rozjechały tworząc większy perymetr. Konwój ruszył. APC z Saperami ustawił się na końcu konwoju. Saperzy mieli przyjechać na plac budowy, po tym jak teren przyszłej bazy miał być zabezpieczony. Most był dość szeroki, pułkownik zarządził, aby najpierw przejechały ruchome generatory EMP, potem ruchome pancerze bojowe typu „Rosomak MK I”, następnie mechy klasy „Tytan MK I” oraz artyleria klasy „Moloch MK I”. Pierwsze ruszyły mobilne EMP-y. Ze zgrzytem gąsienic obydwa pojazdy ruszyły przez most. Pojazdy nie były małe. Szerokie na siedem metrów, długie na dziesięć. Na swym pokładzie dzierżyły potężne generatory Impulsu Elektromagnetycznego. Mimo swych gabarytów przejechały przez most bez większego problemu. Most nawet się nie ugiął, mimo że pojazdy ważyły każdy po piętnaście ton. Ruchome generatory EMP były czołgami wsparcia. Słabo opancerzone, ale bardzo szybkie. Ich maksymalna prędkość wynosiła do stu kilometrów na godzinę. Konstruktorzy pojazdu woleli rozwiązanie mobilności niż pancerz. Uzbrojony był jednak w bardzo groźną broń. Generator impulsu elektromagnetycznego w postaci osadzonej na podwyższeniu kuli zbierał w sobie potężne wyładowania generowane z elektrod umieszczonych po bokach pojazdu. Wszystkie systemy działały automatycznie więc pojazd obsługiwał tylko jeden człowiek siedzący w izolowanej kabinie, gdzie zastosowano klatkę Faradaya. Cała elektronika pojazdu była również izolowana przed działaniem impulsu. Pojazd napędzany był silnikiem elektrycznym zasilanym potężnymi ogniwami opartymi na tyberium. Generowany impuls wyłączał na kilka minut wszelką elektronikę o promieniu około trzech kilometrów. Gotowość do ponownego odpalenia uzyskiwał w ciągu dwóch minut. Impuls wyłączał też własne jednostki, dlatego stosowanie ruchomych pojazdów EMP było ryzykowne i tylko doświadczeni dowódcy wiedzieli jak rozstawić EMP-y aby nie raziły własnych jednostek tylko wrogie. Po tym wrogie jednostki stawały się bardzo łatwym celem dla jednostek bojowych GDI. Gdy tylko przejechały, na most wkroczyły „Rosomaki”. Były to ruchome pancerze przypominające nieco zbroje rycerskie w czasach średniowiecza. Tylko bardziej zaawansowane nich ich dalecy przodkowie. „Rosomak” był uzbrojony w dwa działka typu „Gatling”, strzelające pociskami przeciwpancernymi. Pociski były podawane taśmowo do działek i wystrzeliwane w seriach. Pojemny magazynek pocisków mieścił się z tyłu pojazdu. „Rosomak MK I” mierzył trzy metry wysokości. Obsługiwał go doświadczony piechur odpowiednio przeszkolony do prowadzenia pancerza. Żołnierz musiał odbyć przynajmniej półroczną służbę, aby móc prowadzić ten pojazd. Wejście znajdowało się z przodu. Kierowca wchodził tyłem do środka wprost na siedzisko. Automatyczny właz zamykał się dopiero jak kierowca siedział na swoim fotelu. Po wewnętrznej stronie włazu umieszczony był HUD. Zbroja kierowana była przez dwa dżojstiki na których były też umieszczone przyciski otwarcia ognia w trybie automatycznym lub ręcznym z działek zamieszczonych na ramionach. Ramiona posiadały kąt ostrzału sto osiemdziesiąt stopni. „Rosomak MK I” był typową jednostką przeciwpiechotną oraz przeciw lekko opancerzonym pojazdom. Poruszał się z prędkością do piętnastu kilometrów na godzinę i był nader stabilny. Same opancerzenie „Rosomaka” było wielowarstwowe, oparte na kompozytach stalowych, węglowych z domieszką kevlaru. Połączenie to tworzyło doskonałą osłonę przeciw zwykłym pociskom i pociskom przeciwpancernym. Pancerz był za to bardziej wrażliwy na ostrzał wiązkami laserowymi. „Rosomak” służył na pierwszej linii jako wsparcie bojowych maszyn kroczących klasy „Tytan MK I” oraz potężnej kroczącej artylerii „Moloch MK I” . Dwunożne mechy klasy „Tytan MK I” zostały stworzone na potrzeby armii GDI jako szybkie, poruszające się po trudnym terenie pojazdy kroczące. Uzbrojenie stanowiło automatyczne studwudziestomilimetrowe działo o skutecznym zasięgu do siedmiu kilometrów. Strzelające pociskami przeciwpancernymi, burzącymi, zapalającymi oraz świecami dymnymi. Magazyn pocisków mieścił się w tułowiu maszyny w pancernej i ognioodpornej skrzyni, skąd była pobierana odpowiednia amunicja w zależności od zastosowania na polu bitwy. „Tytan” mierzył do około ośmiu metrów wysokości. Załogę stanowiło dwoje operatorów. Jeden z nich był dowódcą i zarazem strzelcem, drugi zaś kierowcą. Podobnie jak w „Rosomaku”, za sterami mogli usiąść doświadczeni żołnierze z odpowiednim przeszkoleniem. Sterowanie „Tytanem” było identyczne jak w „Rosomaku”, więc nie stanowiło problemu jeśli ktoś przesiadał się z „Rosomaka” na „Tytana”. Pole ostrzału tej maszyny bojowej wynosiło sto osiemdziesiąt stopni. Kabina pojazdu gdzie znajdowała się załoga wyposażona była w dwie długie na trzy metry anteny łączności, zaś czujniki oraz sensory zamontowane były w skrzynce na boku kabiny. Peryskopy oraz wyzierniki pomagały ocienić pole bitwy w razie uszkodzenia HUD-ów. Z przodu „Tytana” zamontowano dwa duże reflektory, które mogły oślepiać atakującego wroga lub oświetlać drogę jeśli wysiadła noktowizja. Siłę światła można było regulować. Szerokie łapy stanowiły dobre podparcie dla całej maszyny. Prędkość jaka była osiągana przez te dziewięćdziesięciotonowe potwory wahała się do dwudziestu kilometrów na godzinę. Ich zasięg oraz zasięg bojowy działa rekompensował małą prędkość. Na pole bitwy dostarczane były przez dźwigo-zgarniarki „Orka”. Mobilność na polach bitwy nie była najważniejsza jeśli jednostki miały wsparcie oraz mogły zostać przemieszczone drogą powietrzną. Najważniejszy był strach wrogich wojsk, jeśli naprzeciw nim stawały „Tytany”. Widok idącej, potężnej maszyny w stronę wrogich umocnień zawsze budził strach oraz podnosił morale wśród własnych żołnierzy.
Nowa wersja „Tytana”, zwana „Tytan MK II” była już w fazie testowania. Na razie były w służbie elitarnych jednostek „Stalowe Szpony” dowodzone przez generała Joshuę „Mitch” Mitchella i na razie nie były dostępne zwykłym oddziałom bojowym.
„Tytany” przeszły dudniąc po moście, jeden po drugim. Za nimi ustawiły się „Molochy”. Te olbrzymy weszły do służby całkiem niedawno. Były oparte na konstrukcji „Tytan MK I”, ale znacznie większe, ze względu na haubicę, którą stanowiły trzy dwustu pięćdziesięciomilimetrowe działa oparte na specjalnej windzie, która za pomocą siłowników hydraulicznych podnosiła je, aby zwiększyć lub zmniejszyć zasięg ostrzału. Ich odrzut był tak duży, że zastosowano tylnią łapę stabilizacyjną całą konstrukcję. Aby oddać strzał jednostka musiała się rozłożyć i oprzeć część ciężaru na tylniej łapie, aby zapobiec upadkowi podczas strzału. Automatyczny system prowadzenia ognia zapewniał automatyczne ładowanie pocisków oraz kierował ostrzałem. Strzał można było oddać tylko z jednej lufy na raz. Huk i wstrząs podczas wystrzału był tak ogromny, że te jednostki znajdowały się z dala od innych jednostek oraz piechoty. Zasięg dział „Molocha” opiewał na czterdzieści kilometrów. Na ogół dowódcy decydowali się o krótszym polu ostrzału ze względu na rozrzut pocisków. Sam wygląd tej maszyny był imponujący. Dwanaście metrów wysokości oraz kilkudziesięciu tonowy ciężar budził respekt. „Moloch MK I” krocząc powodował istne małe trzęsienie ziemi. Jego zasilanie stanowiły aż trzy ogniwa elektryczne o wzbogaconych rdzeniach. Pomieszczenie na amunicję mogło pomieścić standardowo czterdzieści pocisków oraz środków miotających. Magazyn był uzupełniany automatycznie przez specjalny pojazd logistyczny. Siła ognia była tak potężna, że trzy „Molochy” mogły bez problemu zniszczyć średnią bazę wroga z bezpiecznej odległości. Załogę podobnie jak w „Tytanach” stanowili dwaj żołnierze. „Molocha” wyposażono w więcej czujników oraz sensorów niż inne jednostki ze względu na jego ciężar oraz wielkość. Zamontowano też zestaw czujników odpowiedzialnych za zbliżanie się ostrzeliwanych jednostek. Po przekroczeniu pewnego perymetru armaty automatycznie zaprzestawały ognia a komputer pokładowy składał jednostkę do przemieszczenia się. Pojazd poruszał się z prędkością dziewięciu kilometrów na godzinę. Dlatego były dostarczane na pole bitwy przez „Orki” dźwigo-zgarniarki. Nowy typ tych maszyn „Moloch MK II” był nadal testowany i według pierwszych prognoz był lepiej oceniany niż jego pierwowzór. Ponieważ „Moloch” był tak ociężały musiał mieć wsparcie innych jednostek. Zwłaszcza przeciwlotniczych.
Ciężko dudniąc stalowymi stopami „Molochy” przeszły po moście pojedynczo. Konstrukcja wytrzymała nacisk kilkudziesięciu ton. Po przejściu jednostek bojowych teraz przyszła kolej na MCV oraz pojazd dowódczo-zwiadowczy. Jednak zanim do tego doszło pułkownik Bauer skierowała swoich ludzi do sprawdzenia mostu po przejściu ciężkich jednostek. Saperzy sprawdzili nośność mostu. Okazało się, że budowla wytrzyma nacisk kolejnych kilkudziesięciu ton. MCV był pojazdem wyjątkowo ważnym strategicznie. Bez niego dowódcy polowi nie mogli budować baz oraz posterunków. Sam pojazd miał specjalnie rozłożony ciężar, tak aby nie przeciążać żadnej struktury, zwłaszcza mostów. Napęd gąsienicowy zapewniał nie tylko dobre rozłożeniu ciężaru jednostki, ale też stabilizowało ciężką jednostkę. Pojazdem kierował tylko jeden kierowca. Za kabiną kierowcy znajdowały się kabiny techników oraz jednego technika specjalisty. Pojazd był szeroki na około dwunastu metrów, długi na blisko dwadzieścia metrów. Napędzany był przez mały reaktor zimnej fuzji. Opancerzenie stanowił pancerz podobny co w „Tytanach” jednak był znacznie grubszy i bardziej wytrzymały na ostrzał. Mógł oprzeć się wielokrotnemu trafieniu lasera wystrzeliwanego z „Obelisku Światła”. Pojazd poruszał się z prędkością siedmiu kilometrów na godzinę. Taka prędkość spowodowana była masą jednostki. Jednak nie to było najważniejsze. Pojazd stawał się „Placem Budowy”, dzięki którym można było budować całą bazę. W komputerze pokładowym pojazdu znajdowały się wszelkie konstrukcje, łącznie z budową amunicji oraz bardziej skomplikowanych urządzeń dzięki zastosowaniu nanotechnologii oraz automatycznej produkcji. Kierowca ustawił pojazd naprzeciw mostu. Czujniki sprawdziły, czy wystarczy miejsca na przejazd. Ledwo co starczyło i tak będzie zahaczać o betonowe barierki. Ze zgrzytem ciężki pojazd wjechał na most. Stalowe pokłady aż się ugięły. Gdzieniegdzie popękał beton oraz asfalt. W końcu po pięciu minutach pojazd znalazł się po drugiej stronie. Most był nieco podniszczony. Za nim przejechał pojazd dowódczo-zwiadowczy zgrabnie omijając zniszczoną przez ciężki pojazd drogę.
***
Konwój GDI nareszcie przekroczył most i dojechał do punku „Młot”. Grupa uderzeniowa stanowiła tylko zalążek prawdziwej operacji militarnej. Jej siła nie była za duża, ale mogła odeprzeć średni atak wrogich sił. Pojazdy APC ustanowiły perymetr i oczekiwały na przyjazd MCV oraz innych wolniejszych jednostek. Pojazd generała dotarł na miejsce spotkania. Minął MCV i zatrzymał się dziesięć metrów dalej. Równinny teren według danych wywiadowczych stanowił doskonałe miejsce budowy przyszłej bazy operacyjnej. W pojeździe dowódczym generał Stark przeglądał raporty po czym spojrzał na technika odpowiedzialnego za pogodę. Ten skinął głową i zaczął włączać urządzenie, po czym zameldował
– Panie generale, uruchamiam radar dopplerowski – mówiąc to wcisnął przycisk na konsoli. Ekran przed technikiem wyświetlił dane niezrozumiałe dla generała. Na dachu pod osłoną zaczął obracać się radar. Po chwili obraz na ekranie zmienił się. Pojawiły się dane z radaru, zostały przeanalizowane przez technika. Potężny wir zajmował ogromną powierzchnię. Liczby na ekranie zmieniały się co parę sekund. Technik przeanalizował i rzekł do generała Starka.
– Nad bazami CABAL-a wytworzyła się potężna burza jonowa. My jesteśmy dosłownie na krańcach jej zasięgu, możemy mieć kłopoty z elektroniką, ale damy radę. Jak pan widzi generale ten wir porusza się w miejscu. To dobra wiadomość dla nas, zła dla CABAL-a. Według danych z EVA odległość do umocnień CABAL-a a naszej przyszłej bazy wynosi około siedemdziesięciu kilometrów. Daleko, ale nie przeszkodzi to nam budować bazę. Według pomiarów jakie tutaj mam przed sobą wynika, że chmury są bardzo gęste, silnie zjonizowane i pełne wyładowań atmosferycznych. Wyładowania atmosferyczne są tak częste, że praktycznie błyskawice uderzają co kilka sekund w ziemię wytwarzając silne pole elektromagnetyczne. Jego wojska są uziemione na jakiś czas. Za chwilę otrzymam ostateczne dane na temat tej burzy jonowej, a dokładniej ile czasu potrwa. EVA analizuje dane. – mówiąc to technik przerwał na chwilę po czym zaczął wstukiwać polecenia na klawiaturze, robił to tak szybko, że palce dosłownie tańczyły po klawiszach. Po chwili przestał. Pogłaskał się po brodzie. EVA sprawdzała i obliczała na podstawie napływających danych ile potrwa burza. Technik siedzący przy terminalu przyglądał się uważnie napływającym danym. Po kilku minutach EVA wyświetliła następujący komunikat:
Burza jonowa, według wszelkich założeń potrwa jeden miesiąc, dwa dni i czternaście godzin. Burza nie przesuwa się w naszą stronę. Jednak mogą nastąpić problemy ze sprzętem elektronicznym ze względu na jej bliskość.
– Szybko – pomyślał technik i odezwał się do generała – Sir, otrzymałem już ostateczny raport. Przekazuję je na pana terminal. Już. – mówiąc to wcisnął przycisk wysłania.
– Dziękuję sierżancie – odpowiedział generał i począł czytać raport. Gdy skończył uśmiechnął się. Włączył interkom i połączył się z pułkownik Bauer. Połączenie odebrał porucznik Kruger. Terminal łączności znajdował się na zewnątrz.
– Proszę zawołać pułkownik Bauer poruczniku – odezwał się Stark.
– Tak jest panie generale. – odparł Kruger i ruszył w stronę MCV. Grupka saperów oraz ich dowódca rozmawiali o czymś. Kruger podszedł do pułkownik i gestem wskazał terminal. Ta odwróciła się i podeszła do terminalu.
– Tak, panie generale? – odezwała się.
– Możecie zaczynać. Pogoda zatrzyma wrogie siły na mniej więcej miesiąc. Dacie radę? – zapytał się Stark.
Pułkownik Bauer zastanowiła się przez chwilę po czym odparła.
– Panie generale. Dobra wiadomość to taka, że mamy miesiąc na postawienie bazy oraz przygotowanie do obrony i ataku. Przeprowadziliśmy badania gleby. Jest kompletnie wyjałowiona przez tyberium. Beton damy radę wyprodukować, oraz niektóre części za pomocą „Placu Budowy”. Trzeba będzie przesłać rozkazy do baz zaopatrzeniowych. Muszą nam bez przerwy dostarczać zamówione części składowe. Nawet odpady i złom. To potrwa z dwa tygodnie. Jesteśmy oddaleni od baz zaopatrzeniowych o setki kilometrów. Bez orbitalnych frachtowców „Orka” nie zajedziemy za daleko. Przepraszam na chwilę… – odwróciła się i coś zaczęła tłumaczyć jednemu ze swych podopiecznych. Ten zasalutował i odszedł poza kadr. – Sir, na czym to ja… a już wiem. Przesuńmy tylko MCV o dobry kilometr na północ. Tam teren na budowę bazy nadaje się doskonale. Musimy go wzmocnić płytami betonowymi i to podwójnymi. Sama budowa potrwa z dobre trzy tygodnie. Obiecuję, że baza będzie gotowa. Produkcja jednostek też będzie możliwa w drugim tygodniu. Na pewno Cortez przyśle nam posiłki w razie ataków ze strony wroga oraz ludzi.
– Pani pułkownik, to dobra wiadomość. Dziękuję. Czy coś jeszcze? – zapytał Stark.
– Tak panie generale. Generał Cortez musi koniecznie przysłać i to na dziś dwa oddziały inżynieryjne bo możemy się nie wyrobić. Przesyłam też pełną listę zapotrzebowania i to na dziś.
– Dziękuję pułkowniku. Nie omieszkam się mu to zasugerować. Dziękuję. – mówiąc to rozłączył się. Po kilku sekundach odezwał się ponownie. Tym razem adresatem była EVA.
– EVA, mamy łączność z „Krzyżem Południa”? – zapytał się Stark.
– Tak – oznajmiła EVA.
– Przekaż generałowi Cortezowi bieżące informacje i połącz mnie z nim.
– Wykonuję. Proszę czekać.
Po chwili na ekranie zagościła postać generała Corteza. Obraz był dobrej jakości, podobnie dźwięk.
– Witam pana, panie generale Stark – odezwał się Cortez – Jak widzę, na razie bez kłopotów?
– Tak sir, proszę o zawiadomienie baz logistycznych w sprawie wysyłki sprzętu, listę wszystkiego co potrzeba sporządziła pułkownik Bauer. Co do ludzi, pułkownik Bauer twierdzi, że ma ich za mało i chce, aby pan podesłał jej ludzi.
– Tak, dostałem wszystkie informacje i wydałem stosowne rozkazy. Bazy pracują pełną mocą. Jak rozstawicie nadajnik satelitarny dla frachtowców orbitalnych wtedy wyślą sprzęt. Wyślę też wsparcie militarne no i doślę ludzi dla pani pułkownik Bauer.
– Dziękuję, panie generale – odparł Stark, po czym dodał – informację o postępach będę wysyłać na bieżąco.
– Zrozumiałem. Czekam na raporty. – odpowiedział Cortez, skinął głową i rozłączył się.
***
Pułkownik Johansen siedząc w APC rozmawiał z jednym z dowódców. Był nim podpułkownik Adam Rodriguez, dowódca wojsk pancernych. Twarz miał lekko skrzywioną grymasem niezadowolenia.
– Teren jest rozległy, nie wiem czy obstawimy wszystko jak należy. Mamy za mało sprzętu. Oby tylko nas teraz nie zaatakowali, bo będziemy mieć nielicho przerąbane.
– Wiesz dobrze, że zabrano mało sprzętu bo stwierdzono, że burza jonowa unieruchomi wrogie jednostki. – odparł Johansen. – Ty się nie ruszaj, macie chronić tylko MCV. Ustaw swoje „Tytany” tak, aby skutecznie mogły ostrzeliwać trzysta sześćdziesiąt stopni. „Molochy” będą stanowić wsparcie. Tylko niech uważają w co będą strzelać. Już ja znam tych twoich podopiecznych walą do wszystkiego co się rusza a potem się pytają czy trafili w cel. – odparł z lekkim uśmiechem pułkownik.
– Przynajmniej jak strzelają, to rozwalą oponenta na strzępy, a nie czają się jak twoi komandosi gdzieś za krzaczkiem – zripostował Rodriguez. – Artyleria oraz działa „Tytanów” to potęga. Nie raz ratowaliśmy wam tyłki.
– Dobra. Wiem o co chodzi żartownisiu. Nie nabijaj się z komandosów, bo to nerwowi ludzie – przerwał mu Johansen z uśmiechem – Znasz rozkazy, więc do roboty.
Rodriguez uśmiechnął się, zasalutował i rozłączył się. Pułkownik przez chwilę zastanawiał się. Po czym odezwał się.
– EVA, wyświetl mi wszystkie nasze jednostki. – polecił. – Na niebiesko zaznacz MCV.
Po chwili na HUDzie wyświetliły się na żółto oznaczone kwadraty z opisami jednostek. MCV znajdowało się mniej więcej po środku.
Pułkownik spojrzał na mapę oraz uaktualnienia danych przez techników. Wiedział, że burza jonowa zatrzyma główne siły wroga na miesiąc. Jednak jak przypuszczał, CABAL rozstawił liczne pułapki lub zostawił zamaskowane jednostki wśród tych wzgórz. Pułkownik spojrzał przez peryskop na bardzo odległe wzgórza. Zrobił zbliżenie. Nie dostrzegł nic z takiej odległości.
– Wjechaliśmy na tę równinę bez oporu – pomyślał. – Coś mi tu nie pasuje.
Usiadł na chwilkę na swoim miejscu. Popatrzył na swój przenośny nadgarstkowy komputer EVA. Dotykowy ekran zareagował na jego dotyk, gdy ten palcem zaznaczając poszczególne jednostki przenosił je wirtualnie na nowe pozycje. Dotyczyło to całego konwoju, oprócz pojazdu dowódcy jak i MCV. Zapamiętał nowe ustawienia.
Zwrócił się do kierowcy.
– Zawróć i podjedź do pojazdu dowódcy. Potem sami dołączcie do reszty APC. Czekajcie na rozkazy.
Kierowca skinął głową i ruszył we wskazanym kierunku. Po chwili APC znalazł się obok pojazdu zwiadowczo-dowódczego. Pułkownik wcisnął przycisk otwierający klapę włazu, gdy ten opadł wyskoczył na zewnątrz. Kierowca widząc, że dowódca wysiadł, zamknął właz i dodał gazu. APC ruszył w kierunku reszty rozstawionych APC. W pojeździe zwiadowczym szumiała klimatyzacja, a i tak było ciepło. Stark połączył się z podpułkownik Bauer.
– Pułkowniku. Proszę przygotować nadajnik satelitarny dla transportowców. Zawiadomiłem też dowódcę o pani kłopotach w niedoborze ludzi. Co z MCV?
– Zrozumiałam. – odparła. – Za chwilę ustawimy i uruchomimy nadajnik. Co do MCV na razie zaczekajmy. Nie ucieknie. Przesuniemy go po dostarczeniu sprzętu. – mówiąc to rozłączyła się.
Pułkownik Bauer odeszła od terminala łączności. Miała na ręku przenośny komunikator, ale nie lubiła go używać do łączności z ludźmi. Podeszła do swojego APC. Jej ludzie sprawdzali diagnostykę MCV. Dźwignęła ważący dwadzieścia kilogramów nadajnik, przeklinając w duchu jego ciężar. Porucznik Adrianne Shelton spojrzała znad tabletu i zobaczyła zwierzchniczkę z ciężkim nadajnikiem, która odeszła już na dobre trzysta metrów. Bez wahania ruszyła w stronę swojego dowódcy. Podbiegła do niej i rzekła.
– Ma’am. Proszę go postawić. Od czego mamy mężczyzn? – zapytała uśmiechając się.
– Nie wiem do czego. Może od obijania się i nieróbstwa, albo plotkowania jak stare baby – wysapała pułkownik uśmiechając się.
Po chwili postawiła nadajnik na ziemię. Rozglądnęła się dookoła.
– Jak sądzisz Shelton? Wystarczy, aby lądujące frachtowce nie rozkwasiły czegoś na miazgę? – zapytała się z rozbawieniem.
Porucznik popatrzyła na dzielącą je odległość od MCV.
– Szczerze? Może jeszcze z jakieś sto metrów – odparła porucznik, po czym chwyciła jeden uchwyt i spojrzała na dowódcę.
– Dobra, skorzystam z pomocy – odparła pułkownik Bauer i chwyciła drugi uchwyt.
Obydwie przeniosły nadajnik na wybrane miejsce i postawiły go na ziemię. Pułkownik uklękła na jedno kolano, otworzyła klapkę zabezpieczającą włącznik. Na klawiaturze numerycznej wpisała swój osobisty kod bezpieczeństwa. Zielona lampka zapaliła się. Wpisała kolejny zestaw cyfr. Urządzenie zapikało, połączyło się z jej podręcznym EVA. Nadajnik zaczął wydawać regularne dźwięki. Na górze miał zamontowany sygnalizator świetlny który pulsował wraz z wydawanymi dźwiękami. Co oznaczało połączenie z satelitą. Nadajnik zaczął nadawać zakodowany sygnał namierzający do krążącej na orbicie ziemskiej satelicie wojskowym typu A-Sat Mil-Com 7. Satelita przechwycił sygnał, zweryfikował go i przekazał stosowne koordynaty do najbliższej bazy zaopatrzeniowej. Bauer zobaczyła pulsujący zielony punkt na swoim terminal EVA, uśmiechnęła i wstała.
– Lecą dostawcze ptaszki. Cortez uwinął się migiem o co go nie posądzałam. Będą tu za góra godzinę – zwróciła się do porucznik.
Dla pewności pochyliła się i pociągnęła za niewielką rączkę. W ziemię wbiły się blisko trzydziestocentymetrowe szpikulce osadzone na sprężynach, które wydały odgłos plaśnięcia, gdy zostały zwolnione zaś ostrza wbiły się głęboko w grunt. Teraz nawet największa burza piaskowa nie przewróci nadajnika.
– Zabezpieczony i nadaje – mruknęła do siebie wyprostowując się po czym głośniej dodała. – Dobra, wracamy do naszych i czekamy na zapasy. Czeka nas mnóstwo roboty.
Shelton pokiwała tylko głową i obydwie ruszyły w kierunku jednostek GDI.